Przemówienie prezydenta Stanów Zjednoczonych Joe Bidena na Zamku Królewskim w Warszawie, skłania do kilku refleksji i wniosków. Zacznijmy od kwestii niewątpliwie na plus. Już sam fakt wygłoszenia takiego przemówienia w momencie inwazji Federacji Rosyjskiej na Ukrainę w dniu w którym zaatakowany został Lwów, w stolicy państwa które stało się państwem frontowym, można interpretować jednoznacznie – pozytywnie. Ponadto, prezydent USA w trakcie swojej wizyty w Europie, odwiedza Brukselę i uczestniczy w nadzwyczajnym szczycie NATO i UE. Jedyna stolica która odwiedza po wizycie w Brukseli to Warszawa. Niewątpliwie, wpływa to znaczącą na podniesienie wiarygodności, prestiżu i generalnie pozycji Polski na arenie międzynarodowej, pokazując istotną rolę naszego kraju w kontekście wydarzeń na Ukrainie. Polska staje się liderem wśród państw położonych na wschodniej flance NATO i zdecydowanie, Polski głos i aktywność na arenie międzynarodowej, bez względu na to czy trafna czy obarczona większym błędem bądź ryzykiem (patrz. kwestia dostarczenia Migów-29 dla Ukrainy) staje się najbardziej wyraźnym, słyszalnym głosem. Obecność prezydenta USA w dniach 25-26.03.2022 w Rzeszowie i Warszawie, niewątpliwie wzmacnia poziom sygnalizacji strategicznej płynący z Warszawy. Samo wystąpienie na Zamku Królewskim wygłoszone wieczorem 26.03.2022, które miało być i było, punktem kulminacyjnym wizyty, zmusza do komentarza i wniosków.
Należy wyraźnie zaznaczyć, że zabrakło ważnych deklaracji, których w obecnej sytuacji należałoby się spodziewać. Obserwując tendencje związane z koniecznością wojskowego wzmacniania wschodniej flanki NATO, zdecydowanie można było oczekiwać, próbować wręcz wymuszać, uzyskanie deklaracji związanych z zainstalowaniem na terenie RP, stałych, dużych baz wojskowych, pieczętujących dużą, stałą a nie rotacyjną obecność wojsk USA w naszym kraju. Takie deklaracje nie padły, a paść mogły. Tym bardziej że temat ów nie jest tematem nowym, a rekonfiguracja architektury bezpieczeństwa w naszym regionie po 24.02 2022 uległa dalekim przemianom i powinna sprzyjać czy wręcz wymuszać deklaracje tego typu. Należało oczekiwać że w obecnej sytuacji USA czy szerzej NATO, wypowie umowę NATO-Rosja zawartą
podczas Szczytu NATO w Paryżu w 1997 roku. Podczas tego szczytu uzgodniono, że obydwie strony nie uważają siebie nawzajem za przeciwników, co w obecnej sytuacji wydaje się być absurdem. Ponadto, powołano wtedy do życia radę NATO-Rosja, której celem miało być stworzenie platformy do dialogu, konsultacji i osiągania konsensusu. Martwym punktem stała się deklaracja o wspólnym zapobieganiu konfliktom, wymiany informacji, zapobieganiu rozprzestrzenianiu broni masowego rażenia czy wspólne działania wymierzone w międzynarodowym terroryzm. Kolejnym powodem, być może najważniejszym dla wypowiedzenia tej umowy jest fakt uzgodnienia na szczycie NATO w 1997 roku, że NATO nie będzie rozmieszczać broni jądrowej na terytorium nowych członków NATO. Dziś, w kontekście działań Federacji Rosyjskiej na Ukrainie, sygnalizacji strategicznej wysyłanej do państw wschodniej flanki, pewnych oczekiwań ze strony Polski i innych państw regionu, ten zapis, wydaje się być szczególnie nieadekwatny do obecnej sytuacji.
Tutaj od razu należy zaznaczyć że zabrakło wyraźnych deklaracji dotyczących włączenia Polski do programu Nuclear Sharing czy Extended Nuclear Posture, a więc kwestii czasowego lub stałego bazowania NATOwskiej broni masowego rażenia bądź gwarancji, swoistego nuklearnego parasola nad Polską czy całą Europą środkową, udzielonego przez USA. Gwarancje tego typu w odniesieniu do gróźb i potencjalnego użycia broni biologicznej, chemicznej czy taktycznych ładunków nuklearnych na Ukrainie, gróźb związanych ze zniszczeniem Warszawy padających z ust Dimitrija Medwiediewa wydają się być dość mocno uzasadnione.